Post autor: lulu » 18 maja 2018, 09:54 - pt
Dokładnie Szedar, jest tak jak pisze Abenitka. Drogi czasem się rozchodzą.
Przyjaźniłam się kiedyś z pewnym chłopakiem. Lubiliśmy się, lubiliśmy ze sobą spędzać czas, lubiliśmy się sobie zwierzać, ze swoich miłości też, bo akurat to uczucie nas nie łączyło.
A potem rozdzieliły nas kilometry odległości, to nie te czasy, gdy wszyscy są w zasięgu sieci, wtedy tego nie było. I tak to się jakoś skończyło.
Po latach znalazł mnie przez nk, bardzo się ucieszyłam, ale po kilku mailach okazało się, że nie bardzo mamy o czym ze sobą rozmawiać. Czas który upłynął każdemu z nas przyniósł inne doświadczenia i inne zmiany w nas nastały, jedno drugiego nie rozumiało.
Wspominam go mile, był ważny dla mnie w tamtym etapie życia, ale na tym teraźniejszym nie jesteśmy już sobie... potrzebni? dopasowani? nie wiem jak to nazwać...
Miałam też przyjaciółkę z którą rozłączyła mnie jej śmierć.
To była taka dziwna przyjaźń. Ona była starsza ciągle w kłopotach, ciągle na długach, ciągle sobie nie radziła. Bardzo ładna, przyciągała samych palantów i i koniec końców zostawała z kolejnym dzieckiem sama. Ktoś by powiedział, że to patologia. Ale zbyt łatwo wydajemy opinie.
Pożyczała pieniądze, czasem oddawała czasem nie, ale nie miało, to dla mnie znaczenia, naprawdę. Była dobrym człowiekiem ale nie umiała sobie w życiu poradzić. Zaczęła trochę za dużo pić. Ludzie mówili, że pije, nikt nie pytał dlaczego.
Pozbierała się jednak i opanowała. Dla dzieci. Były dla niej wszystkim. Kiedy wydawało się, że już będzie dobrze, bo dzieci duże, dobra praca, to zaczela chudnąć. Myślałam, że to dobrze, że chce fajnie wyglądać, a ja już zżerał rak.
I wtedy ja, ta ja która zawsze kiedy potrzebowała czegoś byłam, ja, która zawsze odbierała od niej telefon, przeważnie nad ranem, kiedy musiała się komuś wygadać albo szukała pocieszenia, właśnie wtedy ja zostawiłam
Nie poszłam jej odwiedzić, chorej, leżącej nie wsparlam swoją obecnością, nie chciałam widzieć jak umiera.
Nie sprawdziłam się w chwili kiedy , myślę, że najbardziej mnie potrzebowała. Cała moja przyjaźń okazała się niewiele warta, w chwili wielkiej potrzeby mnie nie było.
Umarła, a ja z tym żyję. Nie jest tak, że rozpamiętuję to w nieskończoność, trzeba umieć sobie wybaczyć.
Ale przyznaję się, że nie zachowałam się jak trzeba.
Napisałam na początku że naszą przyjaźń rozłączyła śmierć. A powinnam napisać, że choroba.
Macie teraz obraz drugiej strony, bo zawsze opowiadamy o tych, którzy nas skrzywdzili, nas zranili, nad opuścili. Tymczasem to ja kogoś opuściłam, bo nie potrafiłam unieść z nią tego ciężaru choroby która szybko zmierzała do śmierci.
Dokładnie Szedar, jest tak jak pisze Abenitka. Drogi czasem się rozchodzą.
Przyjaźniłam się kiedyś z pewnym chłopakiem. Lubiliśmy się, lubiliśmy ze sobą spędzać czas, lubiliśmy się sobie zwierzać, ze swoich miłości też, bo akurat to uczucie nas nie łączyło.
A potem rozdzieliły nas kilometry odległości, to nie te czasy, gdy wszyscy są w zasięgu sieci, wtedy tego nie było. I tak to się jakoś skończyło.
Po latach znalazł mnie przez nk, bardzo się ucieszyłam, ale po kilku mailach okazało się, że nie bardzo mamy o czym ze sobą rozmawiać. Czas który upłynął każdemu z nas przyniósł inne doświadczenia i inne zmiany w nas nastały, jedno drugiego nie rozumiało.
Wspominam go mile, był ważny dla mnie w tamtym etapie życia, ale na tym teraźniejszym nie jesteśmy już sobie... potrzebni? dopasowani? nie wiem jak to nazwać...
Miałam też przyjaciółkę z którą rozłączyła mnie jej śmierć.
To była taka dziwna przyjaźń. Ona była starsza ciągle w kłopotach, ciągle na długach, ciągle sobie nie radziła. Bardzo ładna, przyciągała samych palantów i i koniec końców zostawała z kolejnym dzieckiem sama. Ktoś by powiedział, że to patologia. Ale zbyt łatwo wydajemy opinie.
Pożyczała pieniądze, czasem oddawała czasem nie, ale nie miało, to dla mnie znaczenia, naprawdę. Była dobrym człowiekiem ale nie umiała sobie w życiu poradzić. Zaczęła trochę za dużo pić. Ludzie mówili, że pije, nikt nie pytał dlaczego.
Pozbierała się jednak i opanowała. Dla dzieci. Były dla niej wszystkim. Kiedy wydawało się, że już będzie dobrze, bo dzieci duże, dobra praca, to zaczela chudnąć. Myślałam, że to dobrze, że chce fajnie wyglądać, a ja już zżerał rak.
I wtedy ja, ta ja która zawsze kiedy potrzebowała czegoś byłam, ja, która zawsze odbierała od niej telefon, przeważnie nad ranem, kiedy musiała się komuś wygadać albo szukała pocieszenia, właśnie wtedy ja zostawiłam
Nie poszłam jej odwiedzić, chorej, leżącej nie wsparlam swoją obecnością, nie chciałam widzieć jak umiera.
Nie sprawdziłam się w chwili kiedy , myślę, że najbardziej mnie potrzebowała. Cała moja przyjaźń okazała się niewiele warta, w chwili wielkiej potrzeby mnie nie było.
Umarła, a ja z tym żyję. Nie jest tak, że rozpamiętuję to w nieskończoność, trzeba umieć sobie wybaczyć.
Ale przyznaję się, że nie zachowałam się jak trzeba.
Napisałam na początku że naszą przyjaźń rozłączyła śmierć. A powinnam napisać, że choroba.
Macie teraz obraz drugiej strony, bo zawsze opowiadamy o tych, którzy nas skrzywdzili, nas zranili, nad opuścili. Tymczasem to ja kogoś opuściłam, bo nie potrafiłam unieść z nią tego ciężaru choroby która szybko zmierzała do śmierci.